Kościół, antysemityzm, Strach

Sorry, this entry is only available in Polish. For the sake of viewer convenience, the content can be shown below in an alternative language. You may click the link to switch the active language.

O refleksjach po przeczytaniu „Strachu” Jana Tomasza Grossa – rozmowa z ks. Januszem Salamonem SJ, dyrektorem krakowskiego Centrum Kultury i Dialogu oraz prezesem krakowskiego Klubu Chrześcijan i Żydów „Przymierze”.

[Tekst opublikowany w portalu Multikulti – http://www.multikulti.org.pl, 08.2008]

– Co ksiądz czuł czytając „Strach” Jana Tomasza Grossa? Jakie ma ksiądz wrażenia po jego przeczytaniu?

– Jak zawsze w zetknięciu z bezsensownym ludzkim okrucieństwem czułem ból bezsilności i wewnętrzny sprzeciw wobec cierpienia niewinnych ofiar. Taka „rewolucyjna” kombinacja uczuć motywuje mnie do działania, żeby na tym łez padole było trochę mniej nienawiści i krzywdy. Życzyłbym sobie, żebym był jednym z bardzo wielu polskich czytelników „Strachu”, którzy zamiast na poczuciu własnego wstydu, albo na uczuciach niechęci do zwiastuna złych wieści, skupiali się na pragnieniu wspólnego zaangażowania, żeby wyplenić z polskich serc i umysłów wszystko to, co może dziś prowadzić do pogardy „innego”.
Dodam, że czytając „Strach” nie przeżyłem szoku, jaki mógł przeżyć ktoś, kto nosił w sobie obraz polskiego narodu jako jednego wielkiego zbiorowiska Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata. Tego rodzaju wstrząsające fakty, jakie Jan T. Gross przytacza, były mi znane od dzieciństwa. Pochodzę z Podkarpacia, gdzie przed wojną każde miasteczko było przynajmniej w połowie żydowskie. Dlatego wcześnie nasłuchałem się opowiadań naocznych świadków o tym, co się stało z Żydami z naszego miasteczka. To były opowiadania o małej społeczności, a jednak jak w soczewce ukazywały całą gamę postaw Polaków wobec Żydów. Na jednym krańcu bohaterskie jednostki ratujące Żydów, w tym kilku Polaków rozstrzelanych przez hitlerowców za ukrywanie Żydów. Na drugim krańcu zbrodniarze, z własnej inicjatywy polujący na ukrywających się w lasach niedobitków, żeby ich odprowadzić do siedziby gestapo na rozstrzelanie. A pośrodku tej skali, różne odmiany obojętności wobec losu mordowanych sąsiadów, obojętności ludzi zajętych własnym bólem bądź ludzi Żydom z różnych względów niechętnym. I jeszcze ten znamienny motyw, którego wymowę uświadomiłem sobie jaśniej dopiero po lekturze prac Grossa: rzucająca się w oczy obecność dwóch mężczyzn, którzy po wojnie odsiadywali kilkuletni wyrok za kolaborację z Niemcami w eksterminacji ukrywających się w lasach Żydów. Miało się wrażenie, że nie są w tej społeczności uważani za zbrodniarzy, nie są kojarzeni z kimś zasługującym na najwyższe potępienie.

– Czy „Strach” powinien był być wydany w Polsce? Czy to dobrze, że został wydany przez wydawnictwo Znak? Przez niektórych książka została uznana za antypolską lub antykościelną, a Gross okrzyknięty Polakożercą.

– Wszystkich, którym przekonanie, że J.T. Gross jest całkowicie nieobiektywny i niewiarygodny, zachęcam, żeby porzucili lekturę „Strachu”, a w zamian zapoznali się z publikacjami innych  polskich historyków, z których opracowań Gross czerpał pełnymi garściami. Wszak jednym z głównych zarzutów warsztatowych stawianych Grossowi przez znawców zagadnienia było to, że w odróżnieniu od „Sąsiadów”, tym razem zupełnie się nie wysilił i nie przeprowadził badań własnych, które dodałyby coś zasadniczo nowego do posiadanej już wiedzy. Akurat tam, gdzie Gross wykracza poza prezentację faktów ustalonych wcześniej przez innych polskich historyków, jego interpretacje wydają się pośpiesznymi i krzywdzącymi nadinterpretacjami, jak to ma miejsce w przypadku jego „analizy” nastawienia kardynałów Sapiehy i Wyszyńskiego do Żydów. Główne pytanie, które się nasuwa w związku z burzliwą debatą wokół „Strachu” brzmi: dlaczego my, Polacy, nie podjęliśmy wcześniej prób zmierzenia się z tą ciemną kartą naszej historii? Czyżbyśmy naprawdę o niej nie wiedzieli? Dlaczego publikacje krajowych historyków, którzy opisali te same historie kilka czy kilkanaście lat wcześniej, przeszły zupełnie bez echa? Dlaczego ktoś nie napisał lepszej książki, która byłaby równie odważna, ale wolna od krzywdzących uogólnień? Gdyby taka rzetelna dyskusja odbyła się wcześniej, Gross nie napisałby swojej książki.

– Czy zaskoczyła księdza intensywność reakcji na „Strach”?  Dlaczego ta tematyka budzi aż takie emocje?

– To byłby chyba niezdrowy objaw, gdyby historia tak tragiczna, a tak nieodległa w czasie, nie wzbudzała naszych emocji. Sądzę, że podstawowa intuicja Grossa jest słuszna: ta historia w wielu ludziach wzbudza emocje i ciągle oddziaływuje, bo ona jakoś nas osądza. Ocenia nie tylko tych, którzy byli uczestnikami tamtych wydarzeń a wciąż żyją, ale także nas, ludzi, którzy doznali „łaski późnego urodzenia”. Ta historia także dziś stawia każdego wobec pytania: jakbym się zachował, gdybym tam był? Czy zachowałbym się jak Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata, jak zbrodniarz, czy może przeszedłbym wobec tego, co się dzieje na moich oczach obojętnie, próbując zachować „neutralność”? Ale co znaczy „neutralność” w obliczu zbrodni? Kiedy taka neutralność jest rozgrzeszona, a kiedy nie daje nam spokoju? A nawet gdybym wówczas nic nie mógł zrobić, żeby stanąć w obronie ofiar, to co bym myślał? Jakie uczucia wypełniałyby moje serce? Formułowanie takich pytań dzisiaj nie jest bynajmniej akademickim dzieleniem włosa na czworo. Bo jakkolwiek wstrząsające to może się wydawać, ciągle chodzą po tej „chrześcijańskiej” ziemi ludzie, którym w obliczu takich pytań narzuca się na przykład następująca odpowiedź: „może to wszystko było tragiczne, ale Polska bez trzech milionów Żydów jest lepsza”. Konfrontacja z takimi trudnymi pytaniami nie jest wyłącznie zajmowaniem się historią. Dyskusja nad stosunkiem Polaków do Żydów w latach 40. nie jest wyłącznie dyskusją o naszym wczoraj, ale o naszej kondycji moralnej dziś. Zajmowanie się historią zazwyczaj nie wzbudza emocji. Stawianie sobie dziś pytań o Żydów jako naszych „nieobecnych sąsiadów” wzbudza wielkie emocje, bo jest badaniem dzisiejszego stanu naszego sumienia. Naturalnym odruchem jest w tej sytuacji ucieczka od konfrontacji ze samym sobą. A jak od niej uciec? Zrzucając ten ciężar na kogoś innego. Wskazując jakichś „głównych winnych” całego zajścia. Niech tamci zmagają się z poczuciem winy czy obowiązkiem odpowiadania na trudne pytania. My nie mamy z tym nic wspólnego.

– Niektórzy uznali „Strach” za książkę antykościelną, bo Gross oskarża polskich hierarchów Kościoła o bierność, brak zdecydowanego potępienia zdarzeń pogromu kieleckiego, a w czasie wojny nie dość stanowcze wzywanie wiernych do wrażliwości na los żydowskich współobywateli.

– Zwróćmy uwagę, przy okazji tego pytania, na to jak funkcjonuje ten mechanizm przerzucania ciężaru odpowiedzialności na cudze barki. Sam Gross zasugerował Polakom jeden z kierunków ucieczki przed trudnymi pytaniami wyrokując: „głównym winnym” antysemickich zbrodni Polaków w latach 40. jest polski Kościół katolicki. Przecież to księża osłabili wrażliwość moralną ludu karmiąc ich antysemicką papką, a w czasie okupacji byli jedynymi, którzy mają do dyspozycji ambonę mogli nawoływać lud do bohaterskiej obrony żydowskich sąsiadów przed hitlerowcami. Jeśli tak, to niech dzisiaj pytaniami o moralną odpowiedzialność Polaków za antysemickie postawy zajmują się biskupi i księża. Cała reszta jest rozgrzeszona i oskarżenia Grossa jej nie dotyczą. Uff, co za ulga, jeśli będąc Polakiem, nie jest się księdzem.
A co na to mogą odpowiedzieć „ludzie Kościoła”? To proste. Należy pokazać, że to nie Kościół jest „głównym winnym”. Najmniej kontrowersyjnym posunięciem będzie tu wskazanie na Niemców. Wszak to oni doprowadzili okupowane społeczeństwo do moralnej deprawacji. Gdyby nie było wojny, Polacy zachowywaliby się wzorowo, może wyjąwszy pojedynczych „bandytów”, za których czyny nie można przecież oskarżać całego narodu czy Kościoła. Całą odpowiedzialność moralną za los żydowskich obywateli Polski biorą na siebie Niemcy i obarczanie Polaków choćby częścią tej odpowiedzialności jest oburzające. Polacy byli ofiarami, a nie oprawcami! Polacy w ogóle są bardzo przyzwoitym narodem, a jako takiemu obca jest mu wszelka nietolerancja i ksenofobia.
Ci, którzy polityczną poprawność mają za nic, pójdą krok dalej i powiedzą: „głównymi winnymi” całej sytuacji byli sami Żydzi. Pasożytowali na i tak już uciśnionym przez zaborców polskim narodzie, a kiedy sowiecki okupant najechał polskie kresy, rzekomo witali go z radością, a potem zaangażowali się w instalowanie sowieckich rządów w powojennej Polsce. Cóż się zatem dziwić, że niektórzy Polacy nie mieli potem do Żydów serca? Niech więc sobie sami Żydzi odpowiedzą na pytania dotyczące ich powojennego losu.
Każdy w pośpiechu poszukuje takiej interpretacji, która pozwala mu jak Piłatowi umyć ręce i odzyskać spokój. Jakiegoż pecha miał Piłat! Mógł sobie wieść spokojny żywot gdzieś w swoich sycylijskich posiadłościach, a tutaj na jego nieszczęście na jego horyzoncie pojawił się niewinny człowiek prowadzony na śmierć. I on tej śmierci mógł zapobiec. Ale musiałby za to zapłacić wysoką cenę. Cóż za pech być „wrzuconym” w sytuację takiego niechcianego zaangażowania. Czyż każdy z nas nie wolałby uniknąć takiego dylematu i mieć spokój? I tu przechodzę do istoty rzeczy: wydaje mi się, że misją chrześcijaństwa, a zatem i Kościoła katolickiego, nie jest pomaganie ludziom w tym, żeby mieli święty spokój. Misją Kościoła jest utrzymywanie ludzi w stanie moralnego niepokoju, poprzez podnoszenie im moralnej poprzeczki, przypominanie o odpowiedzialności za każdego bliźniego prowadzonego na śmierć.

– Gross zwraca uwagę, że jedynym hierarchą, który zajął zdecydowane stanowisko w sprawie pogromu kieleckiego był biskup Kubina i został za to skrytykowany przez pozostałych biskupów.

– Na moje wyczucie moralne, biskup Kubina zachował się właśnie tak, jak powinien zachować się uczeń Chrystusa, to znaczy bez względu na okoliczności stanąć radykalnie po stronie ofiar i chronić powierzonych sobie ludzi przed upadkiem moralnym. Nie zapominajmy, że wystąpienie biskupa Kubiny nie było jedynie komentarzem do tragedii kieleckiej, która już się wydarzyła, ale było dramatycznym apelem, który skutecznie przemówił do sumień i zapobiegł podobnym zajściom w jego diecezji. Postawie biskupa Kubiny przeciwstawiono rozumowanie rzekomo nacechowane roztropnością, która nakazywała, żeby nie potępiać pogromu w obawie przed ryzykiem zmanipulowania takiego oświadczenia przez komunistów i wykorzystania go do walki z narodem. Tu pojawia się fundamentalne pytanie: czy ludzie, którzy powołują się w swojej misji na Jezusa Chrystusa powinni w sytuacjach granicznych zajmować stanowisko tak jednoznacznie moralnie jak Chrystus, czy powinni zachowywać się tak jak przywódcy polityczni, którzy na chłodno kalkulują następstwa takiego, a nie innego wyboru? Może będę nazbyt radykalny, ale przypomina to nieco dylemat, przed którym stanęła starszyzna Izraela w czasie sądu nad Jezusem. Czyż nie było „rozsądnym” rozumowanie, że lepiej, aby jeden człowiek umarł za naród, niżby cały naród miał się znaleźć w kłopotach? Czyż Rzymianie nie czyhali na okazję, żeby nawet drobne powstańcze rozruchy, które mógł wzbudzić taki rzekomy „rewolucjonista” jak Jezus z Nazaretu, „zmanipulować” i dokonać krwawej łaźni na całym narodzie żydowskim? Owszem, komuniści mogli zmanipulować wypowiedzi episkopatu. W przypadku wypowiedzi biskupa Kubiny nawet takiej manipulacji dokonali. Dokonywali takich manipulacji przez blisko pół wieku. I cóż z tego? Co pokonało „imperium zła”? Przede wszystkim moralny sprzeciw, moralna konsekwencja, moralne bohaterstwo, tych którzy postanowili zaryzykować i nie kalkulując kosztów opowiedzieli się po stronie ofiar, przeciwstawiając się jednoznacznie złu i krzywdzie w sytuacji, gdy wcale nie wyglądało to na rozsądne wyjście.

– Czy w polskim Kościele, wśród jego przywódców, jest szansa na szczerą refleksję dotyczącą postawy polskiego Kościoła w czasie wojny i po wojnie?

Tu dotykamy fundamentalnego pytania, na które Kościół w Polsce, dwadzieścia lat po upadku komunizmu, będzie sobie musiał odpowiedzieć. Czy Kościół w warunkach wolności ma przemieniać „tę ziemię” jako ewangeliczna „sól” tej ziemi, czy też Kościół ma dalej roztaczać quasi-polityczną opiekę nad całym narodem, kierując się w swoich poczynaniach nie logiką ewangelicznego radykalizmu, tylko logiką politycznego rozsądku? To od odpowiedzi na to pytanie będzie zależało czy Kościół będzie miał odwagę zaryzykować „drażnienie” społeczeństwa, zadając mu trudne pytania o stan naszych dusz wczoraj i dziś, o to czy nie ma w niej pogardy dla „innych”. Jeśli Kościół będzie zajmował się w pierwszym rzędzie „pasterzowaniem dusz” i będzie sobie zadawał pytanie o jakość tej ewangelicznej „soli”, wówczas nie będzie się obawiał, że podnosząc kwestię chrześcijańskiej winy za grzech antysemityzmu zrazi do siebie tych, których takie pytania odstręczają. To chyba tu jest ukryta przynajmniej połowiczna odpowiedź na pytanie o wielką „ostrożność” przywódców Kościoła, gdy chodzi o wzywanie Polaków do refleksji nad takimi grzechami, które burzą dobre samopoczucie wielu. Chrystus w takich sytuacjach się nie wahał, ale taka postawa miała swoje koszty własne. Gdy wygłosił swój „manifest programowy”, Kazanie na Górze, duża część słuchaczy odeszła kwitując to słowami: „trudna jest ta mowa, któż jej może słuchać”. Jedynym komentarzem Jezusa do tych reakcji było pytanie skierowane do najbliższych uczniów: „Czy i wy chcecie odejść?”. Myślę, że w III tysiącleciu tylko taka postać chrześcijaństwa ma szanse przetrwania. Troską o państwa i narody zajmą się inni. Do tego biskupi nie będą potrzebni. Politycy przestaną ich pytać o zdanie, gdy tylko liczba posłusznych im owieczek wśród elektoratu spadnie poniżej pewnego progu poparcia. Oby wówczas się nie okazało, że za ową skądinąd autentyczną troskę o naród, Kościół niepostrzeżenie zapłacił cenę utraty wiarygodności moralnej, którą może utrzymać tylko wówczas, gdy ludzie będą ciągle mogli rozpoznawać w nim coś z tego radykalizmu i jednoznaczności Jezusa Chrystusa.

– Czy obawa hierarchów Kościoła przed konfliktem i może wręcz utratą części wiernych jest jedynym powodem obronnych reakcji na książkę Grossa? O czym mówi ciągle kontynuowana seria spotkań organizowanych przez Jerzego Roberta Nowaka w polskich kościołach?

– To zaskakujące zbliżenie między niektórymi przedstawicielami duchowieństwa oraz przedstawicieli tej nowej skrajnie prawicowej formacji, w której znajdujemy wieloletniego pracownika komunistycznego aparatu, ateistycznego filozofa, wychowanka uczelni radzieckich i kilku jeszcze tego rodzaju „przebudzonych” chrześcijan, wydaje mi się tłumaczyć teza powyżej omówiona. Niektórzy ludzie, działający w absolutnie dobrej wierze, są przekonani, że jedynym sposobem „ocalenia” narodu przed laicyzacją, wynarodowieniem i Bóg wie czym jeszcze, jest odwołanie się do politycznych narzędzi. Ot i cała tajemnica. Tutaj nie chodzi tylko o posiadanie określonego zestawu poglądów na świat, ale przemożne poczucie misji, że tylko zachowując polityczny czyli siłowy wpływ na kształt rzeczywistości, można uczynić ją bardziej „chrześcijańską”, cokolwiek to znaczy. Główny problem polega na tym, że taka logika jest absolutnym zaprzeczeniem logiki Ewangelii. Jezus Chrystus nie był lekkoduchem, któremu kształt rzeczywistości był obojętny, tylko przyszedł przemienić świat, ale nie za pomocą narzędzi właściwych walce politycznej, ale na drodze moralnej transformacji jednostek i społeczeństw. Jezus nie podjął politycznej walki, choć wielu się spodziewało, że jest buntownikiem, który ma poprowadzić naród do politycznego wyzwolenia. Jezus rozpoczął rewolucję moralną i nakazał uczniom nieść jej ogień na krańce świata. Inna sprawa, że kampania na rzecz przemiany moralnej świata za pomocą narzędzi politycznych już miała w historii wiele odsłon i za każdym razem produkowała jedynie ocean łez, krzywd, niesprawiedliwości i moralnej obłudy. Mariaż religii z polityką zawsze prowadzi do kompromitacji religii jako przestrzeni, w której ludzie szukają moralnych ideałów i siły do ich realizacji. W tym sensie dla uaktualnienia cennego wglądu premiera Kaczyńskiego, że droga do dechrystianizacji Polski wiedzie przez ZCHN, potrzeba nie wiele więcej, niż podstawienie w miejsce zmiennej nazwy jakiejś kolejnej „chrześcijańskiej” partii. Oczywiście, mógłby ktoś zapytać, po co ja o tym wszystkim przypominam. Czyż trzy tysiąc biskupów katolickich zebranych na Soborze Watykańskim II nie podpisało się, pod deklaracjami, które nawołują do trzymania się przez Kościół z dala od narzędzi stricte politycznego oddziaływania? Czy obecny papież nie przypomniał o tym w katedrze warszawskiej zaledwie kilkanaście miesięcy temu?

– Z czym wiąże ksiądz nadzieje na zmiany w podejściu Polaków i naszego Kościoła do Żydów, antysemityzmu i wszelkiej ksenofobii?

Na pewno jestem optymistycznie nastawiony i podzielam nadzieje inicjatorów przedsięwzięć typu MultiKulti. Misję kierowanego przeze mnie Centrum Kultury i Dialogu opisałbym najkrócej jako ubogacanie inspiracjami religijnymi tych wysiłków bardzo różnych ludzi, którzy pracują na rzecz świata choć trochę bardziej wolnego od uprzedzeń, dyskryminacji, wszelkiej bezsensownej nietolerancji i zwyczajnej głupoty. Jako chrześcijanin dostrzegam w postaci i nauczaniu Jezusa Chrystusa potężny zastrzyk inspiracji do walki przeciwko ksenofobii i wszelkiej pogardzie dla człowieka. Trzeba dużo złej woli, żeby nie dostrzec, że Jezus swe wezwanie do miłości bliźniego rozciąga na każdego bliźniego i nie pozwala swoim naśladowcom na zwolnienie się z tego przykazania pod pretekstem różnic etnicznych, rasowych, religijnych, światopoglądowych, seksualnych, politycznych czy społecznych. O ile możemy z rozgrzeszającym wyrozumieniem popatrzeć dziś na postawy naszych praprzodków, dla których słowo „bliźni” odnosiło się wyłącznie do mieszkańców mojej części lasu, członków mojego plemienia, wyznawców mojej religii, ludzi należących do mojego kręgu kulturowego, o tyle od dzisiaj, gdy obudziła się w nas świadomość odpowiedzialności za nasz wspólny globalny dom, troska wyłącznie o to, co moje, będzie już zawsze krótkowzrocznym egoizmem. Serwując taki egoizm w sosie „religijności” czy „patriotyzmu”, jedynie kompromitujemy to, co w religii i patriotyzmie naprawdę cenne i godne kultywowania. Podsumowując, moje nadzieje na zmianę postaw moich rodaków wiążę z kontynuacją procesu wychodzenia z naszej „części lasu” na fascynującą swą różnorodnością polanę globalnej wioski. A polski Kościół będzie taki, jacy będą Polacy. Każdy naród ma taki Kościół, na jaki zasługuje.

– Dziękuję za rozmowę.

Our partners