Uwolnić się od strachu

Autor: Janusz Salamon

Próby “usprawiedliwienia przez kontekst” powojennego antysemityzmu są szczególnie przygnębiające, jeśli są podejmowane w imię obrony religii. Uchylanie się przed nazwaniem zła po imieniu bardziej kompromituje religię, niż przyznanie, że ludzie religijni – jak wszyscy inni – są narażeni na moralną porażkę.

[Tekst opublikowany w Gazecie Wyborczej, 2008-03-06]

Można zignorować głos Jana T. Grossa. Ale czy można dalej zatykać uszy na głos ofiar, o których on i inni rodzimi autorzy nam przypominają? Osaczeni przez dziesięciolecia w totalitarnych okowach strachu i manipulacji nie dopuściliśmy do swoich serc tego wstrząsającego głosu, który się rozległ pod naszym niebem. Dziś, wolni obywatele wolnej Polski, musimy przezwyciężyć strach przed tym głosem. Musimy przeżyć ból naszych żydowskich sióstr i braci, dla których ta ziemia – przez wieki określana mianem “żydowskiego raju” – stała się ziemią Zagłady. Musimy wpisać ich losy w naszą nową narodową opowieść, na równi z losami wszystkich naszych rodaków, którzy padli ofiarą pogardy i nienawiści. Musimy tę nową opowieść o nas samych ukształtować jako ludzie prawdziwie wolni, którzy po dwustu latach zniewolenia mają po raz pierwszy szansę wyzwolić się od strachu przed pełną prawdą o sobie. Musimy, gdyż jak to widać w nieodległych krajach, ludzie, którzy nie są dość silni, aby zmierzyć się z tym, co w ich historii trudne, mogą w swej duszy na długo pozostać niewolnikami pośrodku gruzów ich dawnego więzienia.

Potrzeba rachunku sumienia

Istnieje jeden oczywisty fakt przemawiający za tym, że ta nieodrobiona przez nas lekcja historii przynosi dziś bardzo niepożądane konsekwencje. Tym faktem jest potwierdzana przez badania opinii publicznej niechęć sporej części Polaków do Żydów i niechęć sporej części Żydów do Polaków. Ta niechęć jest czymś, co zatruwa nasze dusze. Ta niechęć nie pozwala nam też – zarówno Polakom, jak i Żydom – przyswoić sobie na nowo tego przebogatego dziedzictwa polsko-żydowskiego, które zrodziło się na naszej ziemi na przestrzeni kilkuset lat względnie harmonijnego współistnienia dwóch religii i kultur.

Nowym pokoleniom Polaków i Żydów nie wolno przechodzić nad tym wzajemnym negatywnym nastawieniem do porządku dziennego. Kultywowanie uprzedzeń, przyjmujących w skrajnych przypadkach formę otwartego antysemityzmu czy antypolonizmu, jest niegodne ludzi wychowanych w świecie wolności i demokracji. Zamiast obrażać się na siebie w nieskończoność, nerwowo reagując na każde, niekiedy zbyt łatwo uogólniane zarzuty, trzeba zrobić wszystko, aby dialog posuwał się dalej, aż do momentu, gdy możliwe będzie spojrzenie na siebie wzajemnie przez pryzmat wielowiekowej wspólnoty losów polskich i żydowskich.

Nie ma żadnych powodów, dla których Polacy i Żydzi nie mogliby się stać narodami szczególnie sobie bliskimi. Bo nawet jeśli dziś zabrzmi to na wyrost – polska i żydowska dusza ukształtowały się we wzajemnej symbiozie kulturowej i duchowej.

Obecna dyskusja na temat postaw Polaków w obliczu okrutnej eksterminacji ich żydowskich współziomków wzbudza emocje dlatego, że dotyczy czegoś, co nie stało się jeszcze w dostatecznym stopniu przedmiotem rachunku sumienia.

Powie ktoś, że takie ujęcie rozważanej kwestii trąci moralizatorstwem. Owszem, bo też ta historia jest nazbyt ważna, aby pozostawić ją w rękach historyków. Wszak nie tylko o ocenę historycznych wydarzeń tutaj chodzi, ale o teraźniejszość. Autor “Strachu” nie ukrywa, że piętrząc w jednym tomie znane już wcześniej świadectwa niegodziwości popełnionych przez Polaków na swoich żydowskich rodakach przed 60 z górą laty, chce zmobilizować nas, współczesnych, do zajęcia wobec tych wydarzeń stanowiska moralnego. Taka konfrontacja ma odmienny charakter niż nacechowane dystansem postępowanie badacza, który zadowala się ustaleniem okoliczności przeszłych wydarzeń, tak jakby one jego samego w żaden sposób nie dotyczyły. Wznoszenie się na poziom chłodnej analizy uwarunkowań, gdy mamy do czynienia z porażającymi świadectwami moralnego upadku członków własnej społeczności, jest być może zrozumiałe w przypadku historyka. W innych jednak przypadkach taka postawa nasuwałaby podejrzenie, że mamy do czynienia z ucieczką przed niewygodną prawdą o nas samych.

Co uczyniliście jednemu z braci moich

Jedną z reakcji na moralizatorski ton książki Grossa było scedowanie na krytycznych wobec niego historyków roli apologetów polskiego honoru. Takie posunięcie było niefortunne, gdyż spowodowało całkowite rozminięcie się dwóch dyskursów – dyskursu zmierzającego do ukazania w jaskrawym świetle i nazwania po imieniu wstrząsających przejawów zła oraz dyskursu stawiającego sobie za cel wskazanie na różnorodność motywacji kierujących osobami, które dopuściły się zbrodni.

Można odnieść wrażenie, że ten drugi dyskurs, jeśli został pomyślany jako kontra wobec oskarżycielskich sądów Grossa, chybia celu. Bo czyż sugestia, że niektóre przypadki agresji Polaków wobec Żydów były spowodowane ich nienawiścią do Żydów komunistów, rozgrzesza kogoś, kto morduje żydowską matkę z dzieckiem na ręku? Czy fakt, że po wycofaniu się niemieckiego okupanta na prowincji zapanowało bezprawie i wszechobecny bandytyzm stawia w lepszym świetle Polaków, którzy wzięli udział w krwawych pogromach w Kielcach, Krakowie czy Rzeszowie? Czy hipoteza, że pogromy mogły być inspirowane przez Służbę Bezpieczeństwa pragnącą skompromitować antykomunistyczne podziemie, rehabilituje tych, którzy z łatwością dali wiarę w haniebne plotki o żydowskich mordach rytualnych?

Szczególnie skandaliczne wydało mi się rozumowanie jednego z historyków, który, odnosząc się do wątku “żydokomuny”, bez żenady konkludował: “Nic dziwnego, że Polacy nie lubili Żydów”. Czy z tej “naukowej” tezy miałoby wynikać: “Nic dziwnego, że Polacy mordowali Żydów”? A co myśleć o argumentacji rozwijanej przez niektórych autorów sugerujących, że Żydzi, choćby przez to, że kolaborowali z sowieckim okupantem, zasłużyli na los, jaki ich spotkał z rąk polskich sąsiadów? Być może historykowi wolno tak myśleć, ale z pewnością takie rozumowanie jest nie do przyjęcia dla chrześcijanina. Chrześcijaństwo oferuje człowiekowi w sytuacji zapaści moralnej “usprawiedliwienie przez wiarę”, zakładające uznanie własnej winy, przeżycie żalu i przyjęcie przebaczenia, a nie “usprawiedliwienie przez kontekst” rozpisujący jego winę na tysiąc okoliczności i uwarunkowań.

Wysiłki zmierzające do “usprawiedliwienia przez kontekst” są szczególnie przygnębiające, jeśli są podejmowane w imię rzekomej obrony reputacji religii. Uchylanie się przed nazwaniem zła po imieniu oraz przyznaniem, że w sytuacji wyzwania można było pójść dalej w naśladowaniu Chrystusa i okazać odrobinę więcej moralnego heroizmu, dużo bardziej kompromituje religię niż przyznanie, że ludzie religijni, jak wszyscy inni, są narażeni na moralną porażkę.

Fundamentem chrześcijaństwa nie jest założenie nieomylności chrześcijan. Wprost przeciwnie, chrześcijaństwo jest odpowiedzią na nieusuwalną ludzką słabość i tej słabości ma zaradzać, odwołując się do mocy Boga. Chrystus zbudował Kościół na fundamencie, jakim był Apostoł Piotr, który go zdradził, wyznał swoją winę, gorzko zapłakał, a potem z głębi poczucia swojej ludzkiej słabości głosił Ewangelię miłości, przebaczenia i pokory.

To nie byli Polacy

Dlaczego trudno jest nam dziś odnieść się do tego bolesnego epizodu naszej historii, jakim było zaangażowanie niektórych naszych rodaków w prześladowanie Żydów cudem ocalałych z Zagłady?

Sądzę, że tym, co się kryje za naszym oporem wobec stawienia czoła prawdzie, są zrodzone w długotrwałej niewoli typowo polskie strachy. Jakie to strachy? Może najważniejszy – to strach przed utratą tego, co w czasach braku suwerennego państwa wydawało się nam być głównym źródłem naszej wartości i poczucia wyższości wobec naszych prześladowców. To strach przed utratą statusu ofiary, która – niczym Chrystus – przez to, że cierpi niewinnie, jest moralnie szlachetniejsza nie tylko od swoich oprawców, ale także od wszystkich innych, którzy nie cierpią. Ten stworzony przez romantyków mit Polski – “Chrystusa narodów” – zakorzenił się w naszej świadomości tak, że uznaliśmy go za historyczną rzeczywistość. Mit ten nakazywał nam zaprzeczać, jakoby kiedykolwiek na przestrzeni całej naszej historii zdarzyło się nam kogokolwiek prześladować. Wszystkie nasze wojny były wojnami obronnymi i sprawiedliwymi, a nasza ekspansja była zawsze rezultatem umów pokojowych. To, że w końcu padliśmy ofiarą zaborców, było w istocie konsekwencją naszej szlachetności.

Przywiązanie do takiego mitu zostaje zakwestionowane przez każdy przypadek, w którym Polak występuje w charakterze oprawcy. Gdy nie potrafimy zaprzeczyć, że takie fakty miały jednak miejsce, wówczas salwujemy się stworzeniem nowej kategorii ludzi – tych, którzy poprzez swój moralny upadek postawili się poza wspólnotą narodową. I tak, Feliks Dzierżyński, polski szlachcic z rodziny katolickiej, w momencie, gdy okazuje się, że ma na rękach krew setek tysięcy niewinnych Rosjan, po prostu przestaje być Polakiem. Polak – szmalcownik, volksdeutsch czy funkcjonariusz Służby Bezpieczeństwa, po prostu przestaje być Polakiem. W najlepszym razie, jeśli Polak okazał się banalnym mordercą, który z chęci zysku zamordował Żyda, możemy go określić mianem bandyty. A tych, którzy z żydowskich domów wynosili dobytek właścicieli wyprowadzanych na śmierć, można nazwać hołotą. Ich polskość bierzemy w nawias. I tak oto udaje nam się ocalić nasz polski mit, z którego przyzwyczailiśmy się czerpać poczucie moralnej wartości.

Nic dziwnego, że mamy dziś pokusę, aby cały ten ciąg tragicznych wydarzeń z lat 40. opisanych w książce Grossa podsumować naprędce stwierdzeniami o “tragicznych skutkach wojny”, o “tajemnicy ludzkiej nieprawości”, o “świadomie wywoływanym przez hitlerowców upadku standardów moralnych”. Wznosimy się przy tym na taki poziom ogólności, który pozwala nam uniknąć wstrząsu, że to Polacy Polakom zgotowali ten los.

Jednakże Gross nie napisałby swej książki, gdyby sądził, że świadomość Polaków została przeorana przez refleksję nad Zagładą Żydów dokonaną na naszej ziemi i że dziś antysemickie postawy są w wolnej Polsce nie do pomyślenia. To bzdura, że Żydzi potrzebują Polaków jako dyżurnych antysemitów i że piętnowanie Polaków za antysemityzm sprawia im przyjemność. Mając licznych przyjaciół wśród brytyjskich i izraelskich Żydów, mogę zaświadczyć, że jak wszystkim ludziom – nie jest im przyjemnie, gdy są traktowani z niechęcią, na którą osobiście niczym nie zasłużyli.

Nigdy więcej

Dzisiejsza debata o latach 40. musi być prowadzona tak, abyśmy dopuścili do naszych uszu, umysłów i serc głos ofiar. Wszystkich ofiar. Bo myślę, że one wszystkie kierują do nas to samo przesłanie. To ostrzeżenie, że człowiek, bez względu na swoją narodowość oraz światopogląd, potrafi łatwo stoczyć się na moralne dno i stać się katem swoich sióstr i braci. Ofiary wołają do nas z otchłani krematoryjnych pieców, aby raz na zawsze uświadomić nam, że w obliczu moralnej zapaści człowieczego rodu trzeba wziąć w nawias wszystkie różnice, za pomocą których się definiujemy. Takie krańcowe sytuacje pokazują nam, że najpierw wszyscy jesteśmy ludźmi, których życie jest bezcenne, a dopiero daleko później jesteśmy Polakami, Niemcami, Żydami, chrześcijanami czy muzułmanami. Głos miliona uśmierconych dzieci, który błaga – Nigdy więcej! – musi wstrząsnąć nie tylko nami, ale każdym kolejnym pokoleniem, aż do skończenia świata. Bo to jest lekcja, której nie wolno powtórzyć.

To przesłanie ofiar jest skierowane do wszystkich ludzi. Ono nie piętnuje jednego narodu, ale cały ludzki rodzaj. I nie pozwala nikomu poczuć się spokojnym. Holocaust i różne ludzkie postawy w obliczu Zagłady, także postawy Polaków, pokazały, że pod cienką warstwą ludzkiej moralności czai się bestia. Ta straszna wiedza nabyta drogocenną krwią milionów niewinnych ofiar powinna na zawsze wstrząsać sumieniami i mobilizować przedstawicieli wszystkich religii, kultur i narodów do zgodnej i ścisłej współpracy, aby wzmacniać tę warstwę ochronną w nas, która chroni od pogardy i nienawiści do bliźniego.

Nasi partnerzy